Najwyższa pora na drugą część relacji z naszych miesięcznych wakacji z 5-miesięcznym Szymkiem. Tym razem będzie to co tygryski lubią najbardziej, czyli wspinanie w granicie, emocje, awaria samochodu i powolny powrót do domu.
Chcecie się dowiedzieć, jak to wyglądało – zapraszamy do lektury 😊
Pierwszym przystankiem w naszej podróży w Szwajcarii była wizyta u naszej przyjaciółki Ilony, która mieszka w urokliwie położonym mieszkaniu z widokiem na jezioro Zuryskie. Plan był taki, aby się tam zatrzymać, zaplanować szczegóły typu gdzie, kto z kim i kiedy będzie się wspinać.
Celowaliśmy w okolice Grimsel i Furka pass, gdzie jest okoliczna mekka wspinania granitowego, jak i dlatego, że przebywały tam na wyjeździe wspinaczkowym nasze urocze koleżanki, a mianowicie Iza Czaplicka i dwie Asie (Wydra i Nowosadzka).

Planowanie i dojazd Innerkirchien
Wieczorem szybkie planowanie na WhatsUp (ach te stawki roamingowe w CHF…) i następnego dnia jedziemy na całkiem fajny camping w Innerkirchien (który będzie naszą bazą przez najbliższe kilka dni). Dołącza do nas też relatywnie świeży szwajcarski rezydent, a mianowicie Delong (Piotrek Soczyński).
Na campingu dołączają do nas dziewczyny. Późnym wieczorem dojeżdża do nas też Ilona.
Z racji tego, że wyciągnąłem złamaną zapałkę, następny dzień spędzam jako 100% rodzic Szymka, a mama idzie się wspinać z Delongiem na Handegg na drogę Mummery za 6b+.
W związku z tym zaplanowałem sobie dłuższy spacer z Szymkiem w CX’ie (nasz sportowy wózek) do pobliskiej doliny Urbachtal.

Urbachtal i Mummery
Dolina okazała się fantastyczna otoczona potężnymi ścianami skalnymi – droga asfaltowa ciągnie się wzdłuż starych zabudowań gospodarczych i pastwisk. Kończy się ona parkingiem, skąd dalej startuje już szlak pieszy, średnio przyjazny nawet dla CX’a.
A międzyczasie Aśka wciąga bez problemu wspomnianą wcześniej drogę – okazuje się, że forma górska po ciąży w cale nie taka słaba 😊


Kolejnego dnia – moja kolej na wspinanie – decydujemy się uderzyć z Delongiem na Eldorado i dość znaną drogę Motohead za 6b, tyle że w dużej mierze na własnej.
Eldorado: Motorhead
To jeden z największych klasyków Grimsell i Eldorado. Droga ma trochę ponad 500m (13 wyciągów) długości i wiedzie głównie rysami i zacięciami z paroma wyciągami płytowymi.
Sektor Eldorado znajduje się nad jeziorem Grimselsee. Aby do niego dotrzeć trzeba zaparkować samochód przy hotelu Grimsel Hospizi stamtąd podążać szlakiem, który biegnie południową stroną jeziora. Szlak pokonuje trochę deniwelacji, bo trzeba z parkingu zejść długimi schodami na tamę, potem pokonać szereg podejść i zejść, w tym też jedną długą sztolnię.
Samo podejście pod start drogi zajęło nam 1h 20min.
Droga w dużej mierze biegnie naturalnymi formacjami takimi jak rysy i zacięcia. Stąd też i w dużej mierze asekuracja na niej jest naturalna. Średnio na wyciąg pojawia się 1-2 spity – głównie w trudnych do asekuracji miejscach, lub też mające charakter punktów kierunkowych.

Ja sam swoją ostatnią górską drogę robiłem rok temu, więc trochę obawiałem się formy i tego czy czasem cel nas nie przerośnie, bo droga uznawana jest za niełatwą.
Okazało się jednak, że zimowe treningi na ścianie u Dara Klamy i nie tylko przyniosły rezultat i drogę zrobiliśmy w dość szybkim tempie – trochę ponad 5h (w sumie wyszło 15 wyciągów), przy czym ja prowadziłem większość drogi.
Droga jest ładna a większość wyciągów trzyma trudności. Miejsc do osadzania przelotów też nie brakuje, przy czym, aby się nie zbułować, miejscami trzeba przejść dość długie odcinki bez przelotów.

Lekkim zaskoczeniem była dla mnie faktura płyt granitowych na Eldorado, bo często zdarzały się fragmenty gładkie, jakby wypolerowane przez lodowiec. Co dość mocno podnosiło mi ciśnienie podczas przechodzenia odcinków płytowych, dość skąpo obitych (mistrzem wspinania w płytach to ja nie jestem).
Z końca drogi schodzimy ok 40min do szlaku dość wymagającą ścieżką. Jest też po drodze jeden ok 30m zjazd, więc warto zostawić uprzęże i jedną połówkę liny na wierzchu plecaka.
Zejście z końca drogi do parkingu przy hotelu Grimsel zajęło nam niecałe 2h.


HoneyMoon na Hanibal Turn
W piątek Asia uderza z dziewczynami na drogę HoneyMoon na Hanibal Turn w rejonie Furka Pass. Wszystkie dziewczyny jadą Izy samochodem. Ja zostaję na campie aby wszystko poskładać i dojechać do nich później.
Szymek na szczęście rano ładnie współpracował, przez co udało się sprawnie poskładać cały obóz i wyruszyć przez przełęcz Grimsel na Furka Pass.
Po ok 1h postoju i karmieniu na Grimsell jedziemy na Furka. Trzeba do tego pokonać kilka serpentyn w dół, aby później podjechać z powrotem pod Furka.
Niestety podczas pokonywania jednej z serpentyn zapala się kontrolka silnika. Po sprawdzeniu komputera okazuje się, że to problem z DPF i najprawdopodobniej przewodami, które kiedyś miałem wymienić. Niestety ten błąd powoduje drastyczne (ok 50%) ograniczenie mocy silnika.
Ten problem uziemi nas na trochę w Zurich i skróci cały wyjazd, ale o tym później. Tak czy siak docieramy z Szymkiem do Furka Pass i tam czekamy na dziewczyny, które po przygodach z zaklinowaną w szczelinie brzeżnej liną docierają do nas z pewnym opóźnieniem.
Szybki posiłek i jedziemy razem do Zurych (a konkretnie Ruschlikon) do mieszkania Ilony, która sama wyjechała na wyjazd do Norwegii.
Wieczorem racuchy i wieczorne pogaduchy i zastanawianie się co dalej z samochodem.
Wstępnie dogaduję temat z Kubą – on ma w Burs jakiegoś zaprzyjaźnionego mechanika, co może na to zerknąć. Zanim to się jednak stanie robimy sobie kilka dni zupełnej przerwy 😊
Ruschlikon
Przez kolejne dwa dni rozkoszujemy się okolicznościami jeziora Zuryskiego, kąpielami i spacerami z młodym.

Zurych
W końcu zdecydowaliśmy się uderzyć do Zurychu. Plan jest taki, aby dojechać tam koleją podmiejską a wrócić z powrotem promem.
Nasze zwiedzanie zaczynamy od ogrodu botanicznego (ładny, ale bez szału), potem uderzamy w kierunku starego miasta. Tam dość ciekawa architektura i cała masa turystów. W końcu docieramy nad jezioro i tam robimy postój z przekąską dla nas i małego.

Po dojściu na prom okazuje się, że mamy niewłaściwe bilety 24h. W kasach nas informują, że nie możemy na nich popłynąć, ani (co ciekawe) wrócić pociągiem.
Aśka zasugerowała, aby uderzyć bezpośrednio do obsługi promu i ich zapytać. Tak też robimy i okazuje się, że udaje nam się wejść na prom. Bilety co prawda były niewłaściwe, niemniej kwota była taka sama jak na tym co powinniśmy mieć. Tak więc wracamy dość sprawnie promem (to dość popularny środek komunikacji) do Ruschlikon. Tam jeszcze wbijamy się na publiczną plażę na krótką kąpiel.
Wieczorem Kuba daje znać, że dogadał się z mechanikiem na następny dzień na 14. Mają dojść zamówione przewody i sprawdzimy, czy to pomoże. Jutro wyjazd o 10.
Mechanik
Ruszam tak na wszelki wypadek z wyprzedzeniem o 10. Na autostradzie przyklejam się za tirem i jadę tak 80-90km/h tak aby samochodu nie nadwyrężać.
Dojeżdżam bezproblemowo do Burs po ok 2h. Tam zakupy i później wizyta u mechanika.
Okazuje się, że to nie wina przewodów, ani sterownika – niestety, po podpięciu do serwisowego komputera okazało się, że zapchany jest filtr DPF. Konieczna będzie wymiana, niestety już nie w Austrii (kosmiczne ceny), ale w PL.
Tak więc plany trzeba będzie zrewidować i powoli wracać do kraju.
Sugestia po 6 miesiącach: w kraju okazało się, że najlepiej zregenerować taki filtr hydrodynamicznie za sensowne pieniądze (500zł). To też metoda stosowana na zachodzie (mój filtr był regenerowany na maszynie wyprodukowanej w Szwajcarii) – niestety, ale nie doczytałem tego wcześniej, bo możliwe, że dałoby się to zrobić gdzieś w Austrii.

Ruschlikon cd
Nie pozostaje nam nic innego, jak zaplanować podróż powrotną. Okazało się jednak, że nawet jakby samochód był sprawny, to wycieczka dalej w Europe nie miałaby zbytniego sensu przez panujące wtedy upały. Dużo naszych znajomych zrezygnowało wtedy ze swoich wyjazdów z tego powodu.
Poświęcamy jeszcze jeden dzień na dość długą wycieczkę do ciekawego parku przyrodniczego Wilderness Park gdzie możemy zobaczyć różne rodzaje dzikich zwierząt.
Następnego dnia pakujemy się i ruszamy w kierunku Frankenjury, gdzie miały do nas dojechać Iza z Asią. Z racji trybu awaryjnego i potrzeby przystanków (Szymek) podróż zajmuje nam praktycznie cały dzień.

Franken
Na Franken zatrzymujemy się na popularnym campie w miejscowości Betzenstein. Późną nocą dojeżdżają do nas dziewczyny. Kolejne dni mijają nam na wspinaniu, restowaniu na pobliskim basenie i wchłanianiu bawarskich specjałów piwnych. Warun wspinaczkowy był wymagający, bo albo było gorąco, albo wilgotno, ale kilka fajnych lokalnych klasyków udało nam się zrobić.

Powrót
W końcu nadszedł czas naszego powrotu i ruszyliśmy w dłuuugą drogę do Polski. Podróż z prędkością 60-80km/h po niemieckich autostradach to prawdziwa mordęga. Dlatego też finalnie nie udało nam się dojechać jednym rzutem do Krakowa. Skorzystaliśmy z gościnności z naszej znajomej Sabiny we Wrocławiu i dopiero następnego dnia dotarliśmy już na dyszącym silniku do Krakowa.
Uff – udało nam się pojechać, dojechać i nawet całkiem fajnie powspinać. I to wszystko z małym Szymkiem.
Garść porad:
– da się jechać z małym dzieckiem na wspinaczkowy trip, przy czym trzeba się trochę nagimnastykować aby to się jakoś udało. Nie jest to super proste ale też i nie jest strasznie skomplikowane. Po prostu trzeba chcieć, to wtedy powinno się udać. Sami mieliśmy jeden kryzys, kiedy chcieliśmy się pakować i zbierać wcześniej do Polski. Wtedy przegadaliśmy wspólnie sprawę i pojechaliśmy dalej – i nie żałujemy 🙂
– z naszych obserwacji wynika, że dziecko zdecydowanie lepiej znosi takie wyjazdy niż rodzice 😊 Co więcej – dzieciakowi się to podoba, co niekoniecznie ma miejsce w przypadku rodziców 😊
– trzeba się dobrze przygotować, począwszy od kwestii formalnych jak dowód osobisty dla dzieciaka poprzez EKUZ aż na lekarstwach kończąc,
– aby skutecznie się powspinać, trzeba się dogadać ze swoimi znajomymi na wyjazd, tak aby jeden z rodziców zajmował się dzieckiem. Szansa na wspinanie w dwójkę z dzieciakiem jest niska, a jeśli już, to tylko na wybranych rejonach,
– da się spać z takim małym dzieckiem na campingu, przy czym trzeba się przygotować na to, że może być chłodno (śpiworki, ewentualnie jakiś elektryczna farelka itp.),
– mając samochód z silnikiem Diesla, pomysł z nocowaniem nisko na campingu i dojeżdżaniem codziennie na wspinanie kilkaset metrów deniwelacji do góry, a potem w dół serpentynami może nie być zbyt szczęśliwym pomysłem ze względu na wspomniany filtr DPF (może się zapchać). Warto co kilka takich rundek pojechać choć na 20min na autostradę (o ile to możliwe) aby go wypalić.