20.11 środa, Oludeniz, Kayakoy, Fethiye
Rano idziemy na plażę w Oludeniz i czekamy aż Piotrek zleci na paralotni z Babadağ.

Samo miasteczko po sezonie wygląda na kompletnie wymarłe – więc warto zobaczyć jedynie plażę i błękitną lagunę.
Później przejeżdżamy do tzw miasta duchów – czyli Kayakoy. To miasto jest efektem przesiedleń po wojnie grecko-tureckiej. To dość duża liczba opuszczonych budynków, które robią intrygujące wrażenie.

Po południu jedziemy do Fethiye aby zobaczyć (z zewnątrz) grobowce skalne, a później wylądować na fantastycznej promenadzie i rewelacyjnym placu zabaw (Şehit Fethi Bey Parkı).

Idąc kawałek dalej można zobaczyć ptasią wyspę (Ördek Adası) przy Çalış Naturel Park.
Pod wieczór ze względu na prognozy ruszamy w kierunku Pamukkale.
Śpimy nad jeziorem Salda Golu (37°31’08.4″N 29°43’14.2″E).
21.11 czwartek, Pamukkale i Karahayit
Poranek nad jeziorem upływa nam na przytulaniu i dokarmianiu lokalnych psiaków i szczeniaków.


Potem przejeżdżamy pod Pamukkale i wchodzimy dolnym wejściem (chyba najlepsza opcja). Osobiście byliśmy trochę sceptyczni, czy warto odwiedzić to miejsce, niemniej przekonaliśmy się że warto. Tarasy Pamukkale robią niesamowite wrażenie, przy czym warto być tam w miare rano, aby uniknąć tłumu turystów. Po wejściu na górę zwiedzamy Hierapolis – całkiem dobrze zachowane starożytne miasto.



Później przejeżdżamy do pobliskiej miejscowości Karahayit, gdzie są podobne gorące źródła, tym razem już darmowe. W tym miasteczku na pewno warto się pojawić, nie tylko ze względu na wspomniane źródła, ale na fantastyczną uliczkę targową, gdzie można dobrze zjeść i kupić lokalne produkty.
Na wieczór wracamy na wybrzeże – kolejnego dnia planujemy się wspinać w Datca.
Śpimy przy spokojnej marinie (36°59’17.8″N 28°15’06.1″E)
22.11 piątek, wspinanie przy Can Baba

Po spokojnym poranku przy marinie, ruszamy do Datca na wspinanie. Sama podróż na ten półwysep jest ciekawą przygodą, bo z dość wysuszonego centrum Turcji, wjeżdżamy na mocno zalesiony półwysep krętą i malowniczą drogą.
Parkujemy pod sektorem i uderzamy na wspinanie. Jaskinia Can Baba i okolice robią duże wrażenie, podobnie jak i drogi, które tam biegną.

Po wspinaniu jedziemy do miasta Datca do polecanej lokalnej knajpki i na zwiedzanie miasteczka.

Śpimy na darmowym campie pod Can Baba (36°43’44.0″N 27°37’28.2″E)

23.11 sobota, Can Baba cd
Kolejnego dnia wspinamy się na Can Baba, potem jedziemy ponownie do miasta (tym razem zrobić pranie) i wracamy na camp.

24.11 niedziela, Yo, Marmaris
W nocy przechodzi zimny front i temperatura gwałtownie spada (4 stopnie). Temu spadkowi towarzyszy silny wiatr, który wzmaga odczucie chłodu. Ni wygląda to dobrze w perspektywie dnia wspinaczkowego.
Robimy rekonesans w dwóch innych sektorach wspinaczkowych – które wydawały nam się bardziej dogodne do wspinania przy takiej pogodzie. Finalnie lądujemy na sektorze Yo, który jest najbliższy parkingu do Can Baba.

Wspinanie tam okazuje się strzałem w 10 – sektor był częściowo osłonięty od wiatru, a później słońce i rosnąca temperatura, znacząco poprawiły nasz komfort.
Robimy 4 drogi i opuszczamy półwysep Datca i jedziemy w kierunku Bodrum.
Początkowo planowaliśmy wziąć prom (Bodrum jest widoczne z Datca), niemniej promy są tam relatywnie drogie (ok 500zł za kampera + załoga), a dodatkowo chcieliśmy zobaczyć miasto Marmaris, które pominęliśmy jadąc do Datca.
Marmaris to duże portowe miasto i warto się do niego wybrać. Duża marina i klimatyczne uliczki przy niej, to coś co warto zobaczyć.


Na wieczór dojeżdżamy do Bodrum i nocujemy na parkingu przy wiatrakach z widokiem na miasto (37°01’32.3″N 27°24’50.3″E).
25.11 poniedziałek, Bodrum
Rano podziwiamy widoki na Bodrum i idziemy zwiedzać wiatraki – jeden z nich ma zachowany mechanizm do mielenia zboża.

Przejeżdżamy do centrum – tu uwaga z parkowaniem: w takich miastach dobrze jest zaparkować trochę dalej od centrum, bo płatne parkingi w centrum bywają dość kosztowne (ok 200TL za godzinę).
Naszym celem jest zobaczenie muzeum archeologii podwodnej na zamku. Miejsce to jest o tyle niezwykłe, że chyba jedyne takie na świecie. Można w nim zobaczyć jak rodziła się archeologia podwodna i podziwiać szkielety 2 wydobytych z dna statków handlowych.


Po muzeum idziemy na stare miasto i lokalny bazar.

Naszym kolejnym celem jest sektor wspinaczkowy Kaynaklar i na niego też obieramy kierunek.
Po drodze oglądamy zatokę flamingów (37°11’22.3″N 27°35’54.7″E) i pijemy kawkę z widokiem na jezioro Bafa (37°28’25.3″N 27°25’31.5″E), które kiedyś było zatoką morską.
Wieczorem zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w Selcuk gdzie są ruiny Efezu i ruiny św. Jana, ale żeby je zobaczyć, to musimy przyjechać do Turcji ponownie.
Śpimy na parkingu pod sektorem Kaynaklar pod Izmirem (38°21’47.2″N 27°17’35.0″E).
26.11 wtorek, Kaynaklar, Izmir
Przed południem idziemy na wspinanie do sektorów Vadi i Magara, a po obiedzie jedziemy do Izmiru.

Izmir jest 3-cim co do wielkości miastem Turcji i to widać na ulicach. Duży ruch i duużo samochodów. Parkujemy w Izmirze na darmowym parkingu (38°24’44.1″N 27°07’49.8″E) i schodzimy w kierunku centrum (bazar i plac z wieżą zegarową). Izmir to ciekawe i warte odwiedzenia miasto, niemniej my z racji końcówki wyjazdu, wpadliśmy od niego tylko na chwilę – to na pewno miejsce to którego musimy wrócić.

Śpimy w okolicy miasta Fokaja
(38°39’55.1″N 26°44’35.5″E) w pobliżu miasteczka Foça.
27.11 środa, Foça, Bergama

Rano przejeżdżamy do fajnego, rybackiego miasteczka Foca wraz z portem rybackim. Można w nim dostać świeże ryby, jak i wypić kawę/herbatę w jednej z portowych knajpek. Na pewno warto tam wpaść na chwilę i poczuć klimate tego miejsca.



W Foca żegnamy się z Piotrkiem i Kasią, którzy muszą już wracać do Polski.

My przyjeżdżamy do miasta Bergama (dawny Pergamon, parking: 39°07’17.0″N 27°11’04.7″E). Odpuszczamy sobie zwiedzanie starożytnego miasta położonego na wzgórzu, niemniej kręcimy się po wąskich uliczkach z różnymi towarami i dywanami, z których Bergama jest znane.
Na nocleg przejeżdżamy na wyspę Alibey Adasi (39°21’28.8″N 26°38’14.3″E).
28.11 czwartek, Cunda, Ayvalik, Canakkale

Rano jedziemy do miasteczka Cunda. To już robi się trochę nudne, ale to kolejne fajne miasteczko na naszym wyjeździe. Przez przypadek trafiamy tam do ciekawego muzeum (Rahmi M. Koc Museum) techniki, które mieści się w kościele. Jak kogoś kręci motoryzacja, maszyny parowe i ogólnie pojęta technika – to jest to zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia.



Potem przejeżdżamy do miasta Ayvalik (parking 39°18’40.6″N 26°41’21.7″E). Okazuje się, że tego dnia jest dzień targowy i trafiliśmy na prawdziwy tygiel targowy 🙂 Duży kawałek tego miasta zmienia się w dzielnicę targową – fantastyczne doświadczenie.


Samo miasteczko, bez tego bazaru jest bardzo ładne, a dokładając jeszcze klimat targowy – to już zupełna perełka.

Po długich godzinach i zakupach jedziemy dalej – kierujemy się na Canakkale, bo zamierzamy dzisiaj przejechać przez cieśninę Dardanele.
W Canakkale (parking 40°09’01.0″N 26°24’30.5″E) chcemy zobaczyć konia trojańskiego, który był zbudowany na potrzeby filmu (podobno fajniejszy od tego, który jest w Troi). I faktycznie – koń robi duże wrażenie.

Na wieczór przejeżdżamy przez most (1915 Çanakkale Bridge) – podobno najdłuższy aktualnie most wiszący na świecie i śpimy kawałek za nim (40°24’09.8″N 26°38’27.5″E).
Most jest płatny – ok 80zł za samochód (płatne przez HGS albo u obsługi na bramkach).
29.11 piątek, Gallipoli, Edirne
O poranku wpadamy na szybką wizytę na cypel w Gallipoli i ciśniemy autostradą w kierunku Edirne.

Tam chcemy zrobić ostatnie zakupy i sprawdzić konto HGS.
W Edirne znowu trafiamy na dzień targowy – tak więc miasto znowu nas wchłania, niemniej udaje nam się jeszcze zobaczyć kilka meczetów. Jeżeli zaś nas interesuje bazar tekstylny – to trzeba się udać do dużej hali za torami kolejowymi (Ulus Market Place).


W międzyczasie jeszcze sprawdzamy stan naszego konta HGS w PTT i ruszamy w kierunku granicy.
Granicę przekraczamy sprawnie i ciśniemy autostradami BUłgarskimi w kierunku Serbii.
Po drodze dopada nas śnieżyca – to znak, że nasze wakacje nieuchronnie zbliżają się ku końcowi.
Śpimy przy granicy Serbskiej.
30.11 sobota, bałwan, Serbia

Rano budzimy się w zasypanym śniegiem kamperze. Dzieciaki mają frajdę i lepią bałwana, my doła, że już koniec przyjaznych temperatur.

Ruszamy dalej i jedziemy ciągiem przez Serbię. Na samym końcu utykamy na 2h na przejściu z Węgrami. Węgierscy pograniczcnicy najwyraźniej za cel życia obrali zobie utrudnianie przekraczania tej granicy – finalnie udaje nam się przejechać i po zakupach po węgierskiej stronie, jedziemy na nocleg na zakolu rzeki (46°51’25.4″N 19°59’21.6″E). Naszym celem następnego dnia jest dotarcie do Eger.
1.12 niedziela, Eger i Polska

Rano dojeżdżamy do Eger i idziemy na baseny termalne. Po nich uderzamy na miasto i znajdujemy fantastyczną knajpkę Falánk Fanny Étterem és Kávézó gdzie poza obiadem jemy jeszcze Gozgomboc – wielką buchtę drożdżową z czekoladowym nadzieniem, polaną sosem waniliowym i posypaną mielonym makiem z cukrem – bomba!

Później jedziemy w kierunku znanej doliny Pięknej Pani (Szépasszony-völgy) gdzie jest cała uliczka z piwniczami z winami. Można tam utknąć na kilka dni 😉 My robimy szybkie zakupy i wracamy obładowani węgierskim winem do Polski. Na czym kończy się nasz turecki wyjazd 🙂
